Recenzja filmu

Niewiniątka (2021)
Eskil Vogt
Rakel Lenora Fløttum
Alva Brynsmo Ramstad

Czy zabiłbyś dziecko?

Chociaż "Niewiniątka" nie oferują wiele nowego fanom kina grozy, to wyjątkowy, "słoneczny" nastrój, spora brutalność oraz ambicje wynikłe z korzeni festiwalowych (film rywalizował w canneńskiej
Dziecięca niewinność to jedna z najefektowniejszych filmowych pułapek. Ile w końcu potrzeba, by małe, niedojrzałe istoty stały się dla nas najbardziej przerażające? Nie nauczone jeszcze reguł moralności i zasad funkcjonowania społecznego, kilku- i kilkunastolatki mogą być pozbawione naturalnych granic i zahamowań. Przy tym wszystkim dzieci – chodzące symbole niewinności – otoczone są kulturową barierą ochronną. Ten wszechobecny w horrorze trop (by wspomnieć chociażby klasyczne "Dzieci kukurydzy" czy "Czy zabiłbyś dziecko?") postanowił w swojej drugiej pełnometrażowej fabule wykorzystać czołowy norweski twórca Eskil Vogt.



"Niewiniątka" częściowo możemy traktować jako twórcze rozwinięcie "Thelmy" Joachima Triera z 2017 roku. Vogt, najlepszy przyjaciel i etatowy scenarzysta autora "Najgorszego człowieka na świecie", był już wtedy ojcem. Zainteresował go mariaż grozy, tajemnicy oraz kina inicjacyjnego. W celu dalszej eksploracji tej rzeczywistości, wsobnego świata młodości i pozornej niewinności, licealistkę Thelmę zastąpił czwórką dzieci z wczesnej podstawówki, mieszkających na jednym osiedlu.

Twórcy filmu, snując opowieść o kilkuletniej blondwłosej Idzie (świetna Rakel Lenora Fløttum), jej starszej autystycznej siostrze Annie, sadystycznym Benie z rozbitej rodziny oraz opiekuńczej Aishy – jedynej osobie umiejącej skomunikować się z Anną – nie boją się łamać tabu. Brutalność zachowań dzieci wobec samych siebie jest tu olbrzymia, zaś ujawniające się z czasem, ponadnaturalne, niemal superbohaterskie zdolności tylko ją zaostrzają (te ostatnie zresztą wraz z trwaniem filmu przybierają naprawdę widowiskową formę; podczas zeszłorocznej canneńskiej premiery nie brakowało porównań "Niewiniątek" do serii "X-Men"). Jednocześnie rodzice pozostają na ich działania ślepi i głusi. Ignorując lub idealizując swoje latorośle, stają się celem ich krwawej zemsty. To kolejne podobieństwo z kultowym arcydziełem Narciso Ibáñeza Serradora z 1976 roku, w którym intuicyjna niechęć do obrony sprowadziła na dorosłych zgubę.



Eskil Vogt, podobnie jak w swoim debiucie – "Ślepowidzeniu", a także tekstach dla Triera takich jak "Reprise. Od początku, raz jeszcze…" czy "Oslo. 31 sierpnia", tworzy swoisty akt oskarżenia przeciw rodzinie jako strukturze, w której łatwo o komunikacyjną atrofię. Jego pierwszy film pokazywał Ingrid, która po utracie wzroku zaczyna popadać w obsesję na punkcie domniemanej niewierności swojego męża. W "Niewiniątkach" inną ważną linię narracyjną stanowi prezentacja strachów mieszczańskiego skandynawskiego społeczeństwa wobec polityki multikulturalizmu i obecności licznych emigrantów. Punktem wyjścia opowieści jest przeprowadzenie się Anny i Idy z prowincji do podmiejskiego blokowiska oraz poznanie tam dzieci z drugiego pokolenia emigracyjnego. Chociaż najmłodsi pozbawieni są zakorzenionego wśród ich rodziców biernego rasizmu, to napięcie i wątpliwości dorosłych drugoplanowych bohaterów są tu wyraźnie wyczuwalne. Zwłaszcza w pierwszych scenach na myśl od razu przychodzi "Gra" Rubena Ostlunda, zimny i niepokojący obraz uprzedzeń i dynamiki siły w relacjach różnych kodów kulturowych.



Wobec powyższego, zaskakiwać może fakt, że największym problemem "Niewiniątek" jest właśnie scenariusz. Pierwszy akt ustawiający całą akcję trwa zdecydowanie zbyt długo, być może z przyczyn budżetowych bardziej widowiskowe sekwencje zostały ściśnięte w finale, a co za tym idzie – spora część tej dwugodzinnej produkcji ogranicza się do powtarzalnych spotkań i czynności, do oczekiwania na nieuniknione. Przy tym niedoświadczony w gatunku horroru Vogt nie jest w stanie równomiernie budować narastającej atmosfery grozy, zamiast tego kreując swoistą sinusoidę bardzo stresujących momentów przeplatanych flautą. Podobnie jak w "Thelmie", nie brakuje tu wizualnej metaforyki i wypychanych na pierwszy plan symboli, które jednak zazwyczaj pozostają boleśnie oczywiste i proste do odczytania. Z drugiej strony, operator Sturla Brandth Grøvlen, który ma gigantyczne doświadczenie w łamiącym granice realizmu portretowaniu dorastania (m.in. "Serca z kamienia", "Victoria", "Wendy"), poradził sobie z zadaniem nasycenia grozą obrazków w pełnym słońcu, niczym nasz rodak Paweł Pogorzelski w "Midsommar". Często prześwietlone kadry placów zabaw i osiedlowego lasku, chociaż kuszą pozornym bezpieczeństwem, funkcjonują jako równoległa rzeczywistość o własnych i brutalnych prawach.

Chociaż "Niewiniątka" nie oferują wiele nowego fanom kina grozy, to wyjątkowy, "słoneczny" nastrój, spora brutalność oraz ambicje wynikłe z korzeni festiwalowych (film rywalizował w canneńskiej sekcji Un Certain Regard) sprawiają, że w trakcie sezonu ogórkowego warto zwrócić na nie uwagę. Norwegowie, przez tak długo schowani w cieniu swoich duńskich i szwedzkich sąsiadów, mówią głośno i wielogłosem. I kto wie, może w ślad za Vogtem i Trierem, pójdzie niedługo jakiś przyszły klasyk horrorowego gatunku.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones